Podczas rekolekcji kandydackich, które od 16-go do 22-go lipca 1901 r. sam na sam z Mateczką w Jazłowcu dobywałam, zapytała raz Matka, kiedy się we mnie obudziło powołanie? - "We wczesnym dzieciństwie".
Pamiętam na przykład doskonale jak będąc jeszcze bardzo małą, pokłóciłam się raz z moją o rok młodszą siostrą Julcią, także przyszło do "czynnych zniewag"; ponieważ byłam starsza na mnie spadała wina za owo zajście i mamusia postawiła mnie na pół godziny do kąta. Było to w salonie; schowałam się pod długą portierę i tam rozmyślałam najpierw nad tą sprawą, a potem nad moją przyszłością. Wtedy to po raz pierwszy stanęło mi wyraźnie, że będę zakonnicą. Nie bardzo wiedziałam wtenczas na czym to właściwie polegało, bo u nas na Ukrainie klasztorów nie było, ale słyszałam, że mamy w rodzinie kilka zakonnic i zakonników i że to jest coś bardzo pięknego, bo takie osoby nie wychodzą za mąż, poświęcają się całkowicie służbie Boga i bliźniego. Kochałam Ojca miłością pełną uwielbienia i nieraz mówiłam, że "tylko z Papą się ożenię". Gdy mi zaś tłumaczono, że to jest niemożliwe, oświadczyłam kategorycznie, że w takim razie zostanę zakonnicą, bo innego męża nie chcę! (...)
Miałam osiem lat, gdy mama pojechała na jakiś czas do swej matki, Babuni kasztelanowej Łempickiej do Krakowa. (...)
Babunia mieszkała w starej kamienicy o fortecznych murach na rogu Rynku i Świętojańskiej. O zmierzchu siadywała ze mną w głębokiej wnęce okna salonu, naprzeciwko Sukiennic i odmawiałyśmy razem różaniec wpatrzone w złocistą M.B. Częstochowską na frontonie Sukiennic i w czerwoną lampkę przed nią płonącą...
W takiej to chwili sposobnej do zwierzeń, powierzyłam Babuni swoją tajemnicę, prosząc by ją zachowała, gdyż nikomu nigdy o tym nie mówiłam. Babunia obiecała dyskrecję i byłaby jej wiernie dochowała, ale ja się niebawem sama zdradziłam.
A było to tak: Pewnego dnia Mama miała pójść do klasztoru Wizytek na Krowoderskiej aby tam odwiedzić me dwie siostry cioteczne Irenię i Leonię Łubieńskie - s. Marię Irenę i s. Marię Amatę, rodzone siostry Ojca Bernarda Redemptorysty.
Prosiłam usilnie, aby mnie wzięła ze sobą.
"Co ty tam będziesz robić? Tam są kraty, ciemne korytarze, surowe przepisy... Będziesz się nudzić!" - lecz ja nalegałam nie chcąc stracić sposobności poznania upragnionego klasztoru. I dopięłam celu.
Kraty i ciemne korytarze wcale mnie nie przeraziły, wszystko mi się tam podobało, zwłaszcza sentencje wypisane po ścianach; odczytywałam je z wielkim zajęciem i nauczyłam się ich na prędce na pamięć.
Ponieważ zaczęłam się wtrącać do poważne rozmowy Mamy z zakonnicami, postawiono mnie na parapecie kraty, bo ledwie sięgałam doń nosem. S. Amata zapytała mnie, czy mi się tutaj podoba? Ja na to cichutko odpowiedziałam, że chciałabym od razu zostać. "Zostać?" "Tak, bo ja... Ja pragnę być zakonnicą!" "Aleś ty za mała!
Ile masz lat?" - "Osiem" - "To trochę za wcześnie!" - "Ale ja obiecuję mieć ich coraz więcej." - "Trzeba będzie bardzo rano wstawać!" - "Będę bardzo rano wstawać!" - "I myć się bardzo zimną wodą." - "Zawsze się myję bardzo zimną wodą!" - "Trzeba będzie samej palić w piecu i zmiatać celę." - "Umiem zamiatać, a palić w piecu się nauczę." - "Trzeba być we wszystkim posłuszną Przełożonym." - "W domu muszę słuchać rodziców i mademoiselle [tłumacz.: panienki], to w klasztorze będę słuchać Przełożonej!"
Siostry Łubieńskie śmiały się serdecznie "Ależ to rezolutka!" - zwracając się do Mamy: "Twoja córka zdała egzaminy na zakonnicę. Kiedyż pozwolisz jej wstąpić?"
Na odchodnym uczepiłam się krat i nie chciałam wracać do domu: "Ja tu zostanę!" - dopiero na obietnicę powtórnych odwiedzin dałam się odprowadzić do Babuni. (...)
Gdy miałam lat dwanaście oddali mnie rodzice wraz z Julią do Sacré Coeur w Pradze, na Śmiechowie. Poczułam się tam od razu jak w raju i przylgnęłam całą duszą do klasztoru i do przedobrych Matek. Postanowiłam teraz zostać nie Wizytką, lecz Sercanką. (...)
W Wielką Sobotę zaczęły się niezapomniane rekolekcje - pierwsze mojej w życiu rekolekcje! Odprawiałam je z wielkim skupieniem i gorącością ducha. Sama uroczystość odbyła się prześliczne jak to w Sacré Coeur umieją zorganizować. Było nas 11. "Nie ma między wami Judasza!" powiedziała raz Matka Coelia - "Jest was tyle, co Apostołów przy I-ej Komunii w Wieczerniku, gdy zdrajca wyszedł".
Po południu tego pamiętnego dnia odnowiłyśmy uroczyście obietnice chrzestne. Przed ołtarzem, na stoliku nakrytym purpurowym suknem, leżała otwarta księga Ewangelii. Każda z nas zbliżała się po kolei z zapaloną świecą i powtarzała głośno ślubowanie: "Je reconce a Satan a ses pompes, a Jésus Christ pour toujour" [tłumacz.: wyrzekam się szatana, jago okazałości, jego dzieł - i oddaję się Jezusowi Chrystusowi na zawsze].
Gdy nadeszła moja kolej wygłosiłam te słowa z taką mocą, że Papa, który przyjechał umyślnie na ten dzień z Warszawy i klęczał w prezbiterium na klęczniku, odwrócił się na dźwięk mego głosu i pytał mi się potem, co sobie wówczas myślałam. Dałam jakąś wymijającą odpowiedź, bo czułam, że to tajemnica pomiędzy mną a Bogiem, gdyż w głębi duszy dałam słowom ogólnej formuły szczególne znaczenie: "je me donne a Jesus Christ pour toujours" [tłumacz.: i oddaję się Jezusowi Chrystusowi na zawsze] było ślubem czystości i obietnicą należenia na zawsze do Niego w zakonie. (...)